Motywacja to ściema!
Temat motywacji ma się bardzo dobrze już od dłuższego czasu. Wszyscy poszukują sposobów, jak osiągać więcej, w szybszym czasie i najlepiej bez wysiłku, po prostu na fali niezwykłego natchnienia, czy wspomnianej motywacji. Taaak, motywacja to bardzo chwytliwe słowo. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce hasło „jak się zmotywować?” i po chwili możemy przebierać i wybierać spośród niezliczonej liczby artykułów i porad w pigułce.
Ok, motywacja się przydaje. Czasami. Działa jak zapałka lub petarda, więc jej siła oddziaływania jest bardzo krótka. To dlatego po przeczytaniu motywacyjnej książki lub udziale w inspirującej prelekcji czujemy się, jakbyśmy unosili się nad ziemią i mamy ochotę zmienić całe swoje życie. Tylko ta euforia dość szybko opada, a razem z nią chęci do podjęcia działania.
Szczerze? Polegając wyłącznie na motywacji i czekając, aż spłynie na nas fala inspiracji, możemy się jej nie doczekać. Tak naprawdę bardziej niż motywacji potrzebujemy samodyscypliny. To już nie brzmi tak sexy jak motywacja, co?
Zdaję sobie sprawę, że to mało popularna teza, zwłaszcza w dobie poszukiwania prostych i szybkich rozwiązań, ale w tym przypadku takiego rozwiazania po prostu nie ma. Potrzebujesz samodyscypliny, żeby wstać godzinę wcześniej i pójść na trening, nawet kiedy pogoda nie sprzyja. Potrzebujesz jej, kiedy wiesz, że musisz skończyć ważny projekt, a tymczasem znajomi wyciągają Cię na koncert. Nie obejdziesz się bez samodyscypliny, kiedy chcesz osiągnąć ważny dla Ciebie cel, a wszyscy wokół go nie rozumieją lub nie wierzą w jego powodzenie. I ja jej potrzebowałam, żeby usiąść i napisać ten tekst będąc na wakacjach.
Motywacja nie jest motorem napędzającym do działania w drodze do celu, ale rezultatem podejmowanych kroków i osiaganych sukcesów.
Otóż to! Na poczatku potrzebujesz bodźca, żeby coś zmienić lub zacząć robić. Dzięki samodyscyplinie będziesz kontynuować działanie, a to właśnie kolejne sukcesy (nawet drobne) zmotywują Cię do dalszej pracy. To działa jak samonapędzajaca się maszyna lub kula śniegowa.
Rozpisz swój cel na drobne kroki, stwórz plan działania i zapomnij o efekcie końcowym. Zamiast tego skup się na zrealizowaniu konkretnego zadania, które Cię do niego zbliża. Skreślenie z listy „to do” kolejnego punktu uświadamia, że jesteśmy coraz bliżej „mety”, a to jeszcze bardziej zachęca do podjecia następnych, bardziej śmiałych kroków.
Nic tak nie mobilizuje do działania jak świadomość własnej sprawczości. Dla mnie bierne oczekiwanie na przypływ motywacji jest jak poleganie się jakiejś nieokreślonej zewnętrznej sile, która niewiadomo kiedy w ogóle nadejdzie. Czy to nie brzmi irracjonalnie?
Dobra, to kto bierze sprawy w swoje ręce i zaczyna działać?